Quantcast
Channel: » Decapitated
Viewing all articles
Browse latest Browse all 2

Relacja z Black Star Fest vol. IV

$
0
0

b11aa6c7a6f34539e367ec7cb4e6fefa

Prawie rok minął od ostatniej wizyty Decapitated w Bydgoszczy, tym razem nie mogło zabraknąć również i mnie, bo trzeba przyznać, że przy każdej lepszej okazji, gdy Ścięci grają w mojej okolicy to jadę na koncert tak szybko, że aż się za mną kurzy.

Zacznijmy od organizacji – na dworze ciepło nie było, z myślą, że koncert odbywa się w Bydgoskiej Estradzie nie ubrałem się ciepło – to był wielki minus, bo po wejściu do lokalu nie czułem żadnej różnicy w temperaturze. Jedziemy dalej, od czasu remontu Estrady byłem w lokalu może trzy razy i teraz koncerty w tym miejscu to straszna katorga. Prośba do właścicieli – zróbcie coś z tymi filarami do jasnej anieli, człowiek musi biegać w tą i z powrotem,  aby zobaczyć zespół w całej okazałości – niestety, na próżno, bo jeden z filarów jest ulokowany tak, by zasłaniał najważniejszy element sceny.

Coś koło godziny 18 przybyłem pod Estradę i teraz nie wiem, czy to wina pogody, czy może mojego trochę zbyt wczesnego przybycia – przed klubem pustki, a w środku nie było lepiej. Wychodząc z szatni, koło sceny ukazał mi się wielkie zdjęcie Olassa (NoNe, Acid Drinkers), nie dziwota w sumie, gdyż koncert jest organizowany co roku ku jego pamięci.

Na scenie pojawił się pierwszy zespół – Lostbone, pierwszy raz ich widziałem na żywo, wcześniej nawet o nich za dużo nie słyszałem, a płytek wydali sporo. Kapeli nie miałbym nic do zarzucenia, gdyby niektóre melodie nie wydawały mi się zapożyczone od innych znanych mi utworów. Czasami czułem, że słucham coverów, a przecież nie tak powinno być. I tutaj kończy się moje narzekanie na grupę – występ był po prostu świetny, energia wprost biła od członków kapeli, a zejście ze sceny wokalisty i dołączenie się do moshu zrobiło na mnie niesamowite wrażanie.

Po niecałych czterdziestu minutach grania Lostbone opuścił scenę, a stroić zaczął się Chainsaw, których swoją drogą ostatnio widziałem na żywo w 2009 roku podczas supportowania Vadera, również w Estradzie. Nawet nie wiecie jak mi się morda zaczęła cieszyć, gdy zobaczyłem znak rozpoznawczy zespołu – wiatrak. Chłopaków na co dzień nie słucham, lecz na ich koncertach zabawa zawsze jest przednia. Chainsaw skupili się na promowaniu ich DVD z okazji piętnastych urodzin zespołu, więc nie zabrakło masy klasyków (Welcome To Hell), tak jak i tych nowszych utworów (na przykład otwierający ich ostatni album „Evilution” utwór Dragon’s Den). Szkoda tylko, że Panowie nie zagrali Supernature’s Queen, który moim zdaniem jest ich najlepszym kawałkiem z całego dorobku. Podczas występu Bydgoszczan dało się zauważyć największą aktywność wśród publiki, sala wypełniona była ludźmi po brzegi, jednak to nie przeszkadzało w dobrej zabawie.

Kolejne czterdzieści minut minęło i nastał czas na trzeci support – NoNe, które widziałem już kilka razy i zawsze dają z siebie wszystko szybko ogarnęli sprawę nagłośnienia i zaczęli grać. Mimo początkowych problemów z mikrofonem występ bardzo mi się spodobał, myślę, że to w większości dzięki promocji ich ostatniego wydawnictwa z 2012 roku, mowa tutaj oczywiście o albumie „Six” więc nie zabrakło utworów Six, Sundown czy The Darkness. NoNe jako organizator „festiwalu” najwięcej wspominał Olassa i bez problemu można było wyczuć, że ten występ NoNe dedykuje właśnie jemu.

I w końcu przyszedł czas na gwiazdę wieczoru – Decapitated, na które czekałem z ogromnym podnieceniem. Za każdym razem gdy ich widzę zaskakują mnie czymś nowym, czy to zmienią odrobinę setlistę, czy to zmienią parę elementów w utworach. Zmiany można było już dostrzec na samym początku, bo na intro tym razem został wybrany ostatni utwór z Carnival Is Forever, czyli Silence. Oczywiście nie zabrakło koncertowych killerów – Day 69 poleciał jako drugi, co mnie trochę zdziwiło, bo zazwyczaj grali ten utwór w połowię setu. Decapy cały czas skupiają się na promowaniu Carnival Is Forever – więc utwory takie jak Homo Sum, A View From A Hole czy Pest się pojawiły. Trochę zawiodłem się publiką, stojąc i obserwując wszystko z boku można było zobaczyć podział na tych, którzy chcieli się zabawić i szaleli pod sceną na swój sposób (po prawej od filaru, o którym wspominałem wcześniej), oraz na tych, którzy stali w miejscu pod sceną i podziwiali wygibasy Vogga na gitarze (lewa strona). Czas teraz ocenić perkusję, bo był to mój pierwszy koncert Decapitated od czasu zmiany perkusisty na Paula. Chłopak daje radę, to trzeba przyznać, ale dało się usłyszeć, że albo jeszcze nie nauczył się do końca utworów kapeli, albo nie nadąża z graniem (bardzo dało się to wyczuć na początku Homo Sum gdzie trochę nie równo zaczął). Przyszedł czas na koniec koncertu i utwór, którego każdy się spodziewał – Spheres of Madness. Liczyłem na porządnego kopa i takiego dostałem, bo właśnie przy tym utworze dostrzegłem największą zmianę – jest grany szybciej, perkusja pracuje całkiem inaczej niż przedtem, Paul wniósł coś do zespołu i spodobało mi się to niezmiernie. No, ale nie mogło być przecież tak, że koncert był idealny. Gdzie był breakdown na końcu Spheres ja się pytam? Przecież to była koncertowa wizytówka tego utworu.

W internecie natrafiłem na narzekania ludzi, że wokal na Decapitated był zbyt słabo nagłośniony – fakt. W moim odczuciu jednak to tylko przyczepienie się czegoś na „chama”, bo przecież cała radość ze słuchania Decapów na żywo płynie ze strony gitary oraz perkusji.

Gig wspominam bardzo dobrze, ludzie, którzy się pojawili nie zawiedli, a ci co zrezygnowali z przyjścia niech żałują, bo za taką cenę zobaczyć takie zespoły to nie lada okazja. Oby w przyszłym roku organizatorzy też postarali się o tak dobry skład. /Devius



Viewing all articles
Browse latest Browse all 2

Latest Images